Tytuł tej lekcji to taki lekki klikbajcik 😉
Jeszcze dwa lata temu, przy poprzedniej edycji kursu, byście tego ode mnie nie usłyszeli, ale ponoć tylko krowa nie zmienia zdania 😉
Mnie też z czasem przybyło trochę obserwacji, bo napatrzyłam się w kursie, jak tysiące ludzi pracują z WordPressem i jakie są ich odczucia.
Teraz jestem w stanie szczerze powiedzieć:
Ale nie dla dobra WordPressa, tylko własnego! Dla dobra swoich nerwów i zdrowia psychicznego 🙂
Sam WordPress, choć na początku może lekko przytłaczać kupą możliwości, pierdylionem opcji i zybilionem mikrodecyzji do podjęcia, z czasem zwykle okazuje się prościzną, staje się znajomy, taki swój i człowiek na jego zapleczu porusza się jak po własnej chacie – znajdzie co trzeba nawet w środku nocy, po ciemku, stopami 😉
Mam dziesiątki Klientek, którym stawiałam strony (Magnolie i Shops Moody :)) i dla wielu z nich pierwszy kontakt z WordPressowym kokpitem zawiadowczym to był szok 😀
– Rany boskie, ja nie wiem co kliknąć!
– Boję się cokolwiek robić, bo pewnie zaraz wybuchnie!
– Nie wiem gdzie się zmienia to, i to, i to!
– Jesouuu… Ale jak ja mam dodać produkt?
Po czasie, kiedy obejrzą załączone instrukcje obsługi, poczynią pierwsze kroki, opanują nowy dla siebie (s)twór – same się z siebie śmieją i już nawet doradzają innym 🙂 Obsługują swój sklep bez trzymanki, bez drżenia serducha klikają aktualizacje, gdy wyskoczy do tego przycisk, pytają, gdy czegoś nie wiedzą.
Ale wiem, że jest też inna grupa osób (i to też jest OK!), którym skóra cierpnie na myśl, że mają zrobić przy swoim blogu cokolwiek innego, niż wstawić nowy post, a przy swoim sklepie cokolwiek innego, niż dodać nowy produkt. Takich osób, którym drga powieka na myśl, że muszą kliknąć “Aktualizuj” albo poszukać tutka, jak się zmienia slajdy na stronie głównej, bo nie lubią gmerać, sprawdzać, dociekać, a w zwykłym życiu jak im wyskoczy okienko, że sterowniki drukarki są nieaktualne, to wzywają egzorcystę albo wyrzucają kompa za okno, bo jak ma eksplodować, to lepiej w ogródku niż na chacie 😉
Szczerze mówię: osobom, które nie znoszą czytać poradników i nie mają cierpliwości do wysłuchania tutoriala – z WordPressem może być nie po drodze. Dla osób, które dostają drgawek na myśl, że muszą zaktualizować raz na ruski rok PHP, nawet jeśli to 30 sekund i cztery kliknięcia z instrukcją krok po kroku w ręku – WordPress będzie raczej ciężarem. Osoby, które wkurzają się, gdy muszą zasięgnąć porady na grupie czy forum internetowym – WordPress będzie irytował, bo czasem zabija ćwieka i warto się poradzić 🙂
Zawsze mówię: spróbuj, zobacz, przekonaj się, czy WordPress jest dla Ciebie. Zrezygnować zawsze możesz, ślubu z nim nie bierzesz… Idź w zaręczyny – najwyżej zerwiesz przed ołtarzem 😉
I wiele osób w tym WordPressowym grzebaniu się odnajduje, i odkrywa dziką radość z prac detektywistycznych i gmerania w bebechach 🥰
Ale wiem, że będzie jakieś grono osób, które tak naprawdę NIE CHCĄ WordPressa, albo CHCĄ, ALE. Bo chcą mieć blog, sklep, platformę kursową, ale zupełnie nie chcą się nimi zajmować od strony technicznej.
Trochę już o tym wspominałam, więc żadna nowość to nie będzie, ale:
Po prostu muszą sięgnąć po system, który nie będzie samoobsługowy i w którym będą tylko Klientem, a nie sterem, żeglarzem i okrętem 🙂
Jeśli tworzą:
Właściwie do każdej potrzeby znajdzie się rozwiązanie, w którym nie będziemy właścicielami całego majdanu, tylko najemcami. Zdejmie to z nas konieczność odśnieżenia zimą, ale za to nie przestawimy ścian w środku po swojemu 🙂
Trzeba zwyczajnie wybrać, co dla nas ważniejsze 🙂
Ja tylko zawsze w takim momencie o jednym przypominam: na WordPressie, jesteśmy u siebie. Gdzie indziej – na cudzej ziemi, a łaska pańska na pstrym koniu jeździ.
Jeśli padnie nam serwer, na którym stoi nasz WordPress – zabierzemy kopię zapasową i przeniesiemy się na inny. Jeśli padnie nam sklep na zewnętrznej platformie – możemy najwyżej obgryzać paznokcie w oczekiwaniu.
Ale nie trzeba wcale awarii serwera, bo przecież raczej nikt nie spodziewa się, że maszyny Google’a miałyby tak po prostu zdechnąć, co nie? Mogą sobie żyć w najlepsze, ale Google może nas od siebie wyprosić. To nie jest częste, ale znane są przypadki zamykania poczytnych blogów z bliżej nieokreślonych przyczyn (jakiś bot? błąd algorytmu?), tak jak to miało miejsce z 10-letnim blogiem Dennisa Coopera między innymi. Komu się wtedy żalić? Z kim walczyć?
Z nikim.
Bo przecież Google nam niczego nie gwarantował ani nie obiecywał…
W pierwszej kolejności powiedziałabym: spróbować. Wiele osób potwierdzi, że spodziewały się porażki, ale jednak nie taki diabeł straszny, jak go malują 🙂
Jeśli jednak ktoś podejmie rękawicę, ale finalnie i tak uzna, że nie, on chce tylko pisać posty blogowe, obsługiwać sklep, dodawać kursy, ale nie chce się zajmować się tą całą techniczną otoczką, to też OK i też jest dla niego nadzieja 😉
Opiekę nad swoją stroną może powierzyć komuś, dla kogo takie sprawy to frajda i łatwizna, a sam zająć się tym, na czym się zna.
I o tym, jak znaleźć odpowiednią osobę, jak ocenić jej ofertę i nie wtopić na tego typu współpracy, też będę w tym kursie troszeczkę mówić, bo wiem, że zawsze część osób takie zadania finalnie decyduje się wydelegować. Nawet, jeśli stronę postawi samodzielnie 🙂
No dobra! To teraz, kiedy już wszystkich kompletnie zniechęciłam do WordPressa, możemy przejść do rzeczy 😂, to znaczy do kolejnego modułu, i zacząć planować naszą stronę, żeby po instalacji jej uruchomienie poszło już jak z płatka.
Oczywiście, o ile w kursie został jeszcze ktokolwiek nadal, ciągle i mimo wszystko chętny 😉
Ten kurs jest i zawsze będzie dla Was DARMOWY,
bo wierzę wiem, że warto sobie pomagać ❤
Totalnie nie musisz za nic płacić, ale jeśli masz chęć, możesz postawić mi kawę ☕
Wypiję ją za sukces Twojej strony!